środa, 29 lipca 2015

Startersów Czas

Ostatnie pięć dni spędziłyśmy na obozie w Annówce, z najwspanialszymi osobami i... psami ;) Wróciłam do domu wczoraj, a już zdążyłam zatęsknić za Annówkową atmosferą!
(niepodpisane zdjęcia są autorstwa Kai lub Martyny)
fot. Kinga Szulczewska


Wiedziałam, że Tosia będzie się stresować, bo znam ją nie od dziś. Jednak w porównaniu z zeszłym rokiem... było super! Może niektórzy się zdziwią, ale rok temu na obozie było naprawdę o wiele gorzej. Co prawda, pierwsze dwa dni nie zamykał jej się pyszczek - głównie w pokoju i gdy czekałyśmy na nasz trening. Jednak kiedy poszłyśmy do lasu, nawet z innymi psami, Toś potrafiła się wyluzować, bawić, cieszyć, biegać za piłeczką. Rok temu szczekała prawie non stop, tutaj po kilku dniach potrafiła wyluzować się nawet w pokoju, o ile nikt obcy do niego nie wchodził. 
Razem z nami w pokoju mieszkały Martyna z Luną, Milena z Korą i Natalia z Mają - najbardziej kundelkowy pokój w całej Annówce ;) Przynajmniej miałyśmy pewność, że nikt nie wejdzie niepostrzeżenie do naszego pokoju, gdy tylko ktoś "obcy" otwierał drzwi, włączał się szczekający alarm, którym przewodziła Tosia, a po pewnym czasie zaczęły dołączać się też pozostałe suczki :D
Obóz pomógł mi spojrzeć na Tosię inaczej - z jej perspektywy. Wiem już, jak z nią pracować, żeby ją do czegoś przekonać w taki sposób, abyśmy obie czerpały z tego przyjemność. Toś jest psem, który gdy raz sobie coś źle skojarzy, pamięta to do końca życia i długo trwa potem przekonywanie jej, że to "straszne" coś wcale takie nie jest. 
Strasznym czymś okazał się Annówkowy plac. Nie wiem dlaczego, może to zapach innych psów, przeszkody albo... mokra trawa (Tosia nienawidzi chodzić po mokrej trawie). Co ciekawe, pierwszego dnia było okej. Na sesji frisbee ćwiczyłyśmy aport, który wychodził idealnie, aż sama się zaskoczyłam :) Na agility też Tosia fajnie trenowała, pokochała tunel (albo to, że było gorąco, a w tunelu był cień). Następnego dnia młoda stwierdziła, że plac jest zły, tak samo jak przeszkody i uciekała pod zadaszenie. Musiałyśmy ją jakoś przekonać, że tu naprawdę nie ma nic strasznego ;) 
Dwa dni później, wieczorem, wzięłyśmy Tosię i Lunę (Tosia polubiła ją najbardziej ze wszystkich psów) i wypuściłyśmy na placu. Z początku Toś się cykała, bo przecież byli tam obcy ludzie, nie chciała nawet brać smaczków, ale... Luna je smakołyki, a ona nie? Jak to tak? Drugi pies zdecydowanie dodał jej dużo pewności siebie, po chwili obie suczki biegały radośnie po placu i przypadkowo przeskakiwały przez przeszkody, które jednak nie były takie okropne jak się Tosi wydawało. Plac spodobał się jej do tego stopnia, że... nie chciała potem sobie iść! Ba, następnego ranka przyszyłyśmy na plac przed zajęciami i spuściłyśmy psy, powtórzyła się sytuacja z wczoraj, Tosia nie miała ochoty sobie iść ;) 
Wracając do treningów, na sesjach frisbee oprócz aportu ćwiczyłyśmy też wchodzenie czterema łapami na różne przedmioty. Nareszcie wiem, jak przekonać Tosię do dysku sensorycznego, który mamy w domu od kilku miesięcy, ale od początku wydawał się Tosi straszny. Na obozie bez problemu na niego wchodziła, co prawda weszła na niego dopiero trzema łapkami, ale dla nas to już sukces. Wiem też, jak nauczyć Tosi wchodzenia na moje stopy - jak tylko trochę odpocznie po obozie, bierzemy się do pracy :)
Na sesjach agility przekonywałyśmy młodą do placu, przeszkód i tunelu, ostatniego dnia przeszła przez oba tunele, nawet ten ciemny. Niestety polubiła plac dopiero pod koniec obozu, ale nic straconego, w końcu są przyszłe wakacje, wszystko przed nami :D








Annówkę otaczają lasy, a co za tym idzie... kleszcze. Tosia w ciągu kilku dni złapała ich aż pięć, łącznie z nimi miała ich w życiu sześć. No cóż, wygląda na to, że trzeba zmienić kropelki albo zaopatrzyć się w obrożę przeciw kleszczom. Ale są też pozytywne strony - po dwóch dniach stałam się mistrzynią w wyciąganiu kleszczy, chociaż nie robiłam tego nigdy wcześniej :D Dzisiaj byłam w zoologicznym i zaopatrzyłam się już we własne szczypce do wyciągania kleszczy :) 
Pierwszego dnia szukałyśmy jeziora, w którym psiaki mogłyby się wykąpać. Jezioro znalazłyśmy, ale dojście do niego nie było zbyt ciekawe i woda też nie wyglądała na najczystszą, dlatego nie byłyśmy tam za długo, aczkolwiek Tosia zanurzyć się zdążyła. Co mnie zaskoczyło, to fakt, że wskoczyła do wody sama z siebie gdy tylko ją zobaczyła - a jeszcze niecały miesiąc temu woda była okropna i wchodziła do niej tylko na komendę "wejdź" albo po zabawkę lub smakołyk. 
Następnego dnia spacerowałam z Tosią po lesie. Z ciekawości skręciłam w jakąś dróżkę i znalazłam... jezioro. Woda była o wiele czystsza i dojście wygodniejsze, więc przyszłyśmy tam tego samego dnia pod wieczór, razem z Kają i Timonem. Toś znów chętnie wchodziła do wody, choć na dworze nie było już tak ciepło jak wcześniej. Kolejnym zaskoczeniem było to, że wskakiwała do wody po patyk! Zwykły patyczek! A normalnie się patykami nie bawi, woli piłeczki albo jakieś piszczące zabawki. Wyławiała też z wody chuckita, ale w pewnym momencie odpłynął za daleko, a Tosia cyka się, gdy przestaje czuć grunt pod łapami, więc musiałam po piłkę iść... w spodniach. Dziękuję Kaju, że to udokumentowałaś :')
 Fotka z pierwszego jeziora :)
A tu już z drugiego ;)









W drodze powrotnej bawiłyśmy się piłeczką... Dlaczego za każdym razem, gdy ktoś widzi Tosię w ferworze zabawy po raz pierwszy, słyszę, że to dzika wiewiórka? ;) 





Jak już wcześniej wspominałam, Tosia najbardziej ze wszystkich psów upodobała sobie Lunę. Codzienne spacerki na jednej smyczy stały się już tradycją i będzie mi ich bardzo brakować, Tosi pewnie też ;) Luna była pierwszym psem, którego Tosia zaczęła na obozie zachęcać do zabawy i któremu tak bardzo zaufała. Sunie poznały się już rok temu na Psiej Akademii w Mikoszewie i najwidoczniej się zapamiętały :D









Przyzwyczaiłam się do spacerów z innymi psiarzami i teraz będzie mi bardzo ich brakowało, nie mogę doczekać się już następnych wakacji, mam nadzieję, że do tego czasu uda mi się Tosię troszkę ogarnąć ;)


Na jednym ze spacerów Martyna znalazła motylka ze zranionymi skrzydełkami, który otrzymał imiona Oskar Vincent [*]. Martyna prosiła, żebym go tu wstawiła :)
Mieszkałyśmy w pokoju łazienkowym (jak sama nazwa wskakuje - z łazienką ;)), który jest pięcioosobowy, a nas była czwórka, dlatego jedno łóżko było wolne... teoretycznie, bo praktycznie zajęły je psy, którym bardzo przypadło do gustu ;)









Wiem, że post i tak się zrobił strasznie długi, ale jest co opisywać ;) Śniadania i obiady w otoczeniu borderów, coś, czego zdecydowanie będzie mi brakować jeszcze dłuuugi czas :)



 Bardzo dziękuję za wspaniałą atmosferę, pięć dni spędzone w tak zacnej ekipie, cenne rady, treningi, pyszne jedzenie :) Było cudownie, najlepszy obóz ever <3 Do przyszłych wakacji!! :) 
Kto dotrwał do końca posta? :) Poniżej reszta zdjęć, wiem, że jest ich bardzo dużo, ale fotek nigdy nie za wiele :D







































6 komentarzy:

  1. Świetnie spędziłyście czas! :D Jeśli jedziecie za rok, być może się spotkamy, bo planuję z Royem właśnie Annówkę! :) A nam zostało 1,5 tygodnia do Psiej Akademii... Stresa powoli łapię. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Alarm pokojowy rządzi, w końcu cztery suki :D
    Zdecydowanie najlepszy obóz, mam nadzieję, że do zobaczenia!
    Wymiziaj Tosiaczka od nas :)
    Pozdrawiamy, Natalia i Maja

    OdpowiedzUsuń
  3. Zazdroszczę! Taki obóz to niesamowite przeżycia, wiele pięknych chwil i dużo pochłoniętej wiedzy teoretycznej i praktycznej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. takie obozy są genialne! Zazdrościmy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. obóz udany! pewnie dużo z niego wyniosłyście :)

    Pozdrawiamy Wiktoria&Fado
    Zapraszamy do nas: Biscuit life

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze że wszystko się udało, no i nauczyliście się nowych rzeczy. Zazdroszczę wyjazdu :) Świetnych mieliście współlokatorów.
    Pozdrawiamy
    http://niszczycielsko.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń