sobota, 28 stycznia 2017

Żegnaj, przyjacielu...


Zapewne zostanę zhejtowana w komentarzach, jednak należy Wam się kilka słów wyjaśnień.

12 stycznia po powrocie ze szkoły dowiedziałam się, że Tropka nie ma od kilku godzin. Wyszedł przez niedomkniętą bramę. Nikt z moich domowników się tym na początku szczególnie nie przejął - poszedł, to wróci. Od rana zdawał się jednak zachowywać inaczej niż zwykle. Nie dość, że nie chciał jeść (nawet smakołyków), to chodził z kąta w kąt i nie mógł znaleźć sobie miejsca. Wszyscy podejrzewaliśmy jednak, że po prostu miał gorszy dzień - w końcu to już prawie czternastolatek...
Gdy tylko się dowiedziałam, wzięłam Tosię i poszliśmy go szukać. Na marne... Dzwoniłam, pisałam i byłam w schronisku kilkakrotnie, przeszukałam całą Krobię, nie było miejsca, którego ja lub ktoś z moich znajomych nie sprawdził. Do trzeciej w nocy drukowałam i wycinałam ogłoszenia - za których zrobienie bardzo dziękuję Ani, ja byłam w takim stanie, że nie potrafiłam trzeźwo myśleć. Nie spałam całą noc, następnego dnia od rana roznosiłam ogłoszenia po sklepach itd. Kontaktowałam się ze wszystkimi schroniskami w okolicy. Wiedzieli wszyscy - cała Krobia i okolice. Osoby, których nie znałam, oferowały swoją pomoc. Dostawałam odpowiedzi na ogłoszenie znajdujące się na olx - jednak zawsze okazywało się, że to nie o Tropka chodzi... Jedynym plusem całej sytuacji (choć nie wiem, czy przy stracie psa w ogóle wypada mówić o plusach) jest to, że przekonałam się, na ilu osobach mogę polegać. Nie chodziłam do szkoły przez tydzień, nie spałam, płakałam dzień i noc - dziewczyny z klasy, w której jestem zaledwie od pół roku, pisały i pytały jak się czuję, co też bardzo podnosiło na duchu. Mój chłopak chodził ze mną po całym mieście i pomagał go szukać, roznosić ogłoszenia. Ogłoszenie o Tropku znajdowało się nie tylko na moim profilu, ale też na profilach prywatnych osób, schronisk, grupach - łącznie miało dużo ponad 100 udostępnień. Boli, gdy o tym piszę, ale chciałabym podkreślić i z całego serca podziękować osobom, które o mnie wtedy pamiętały i mi pomagały na każdy sposób. Nawet najmniejsza pomoc wiele dla mnie znaczyła.


Tropek odszedł. Z początku broniłam się przed tą myślą, nie chciałam przyjąć jej do wiadomości. Czekałam na jakieś potwierdzenie. Nie dostałam go - Tropka nie ma do dziś. Wiem jednak, że gdyby ktoś go znalazł, dowiedziałabym się o tym. Wiem również, że jego zachowanie od początku dnia wskazywało na to, że nachodzi pora, a on po prostu nie chciał odchodzić przy nas. Nawet, gdy zdarzała się podobna sytuacja, wracał po kilku minutach, nie chciał wychodzić sam. Kiedy spuściłam go na spacerze, po 15 minutach męczył się, zawracał i biegł w stronę domu, czekał za mną i Tosią pod furtką. Wiem, że gdyby mógł wrócić, to by wrócił. Nigdy nie przestanę oskarżać się o to, że przeze mnie musiał odejść sam, choć mógł zrobić to w domku, przy najbliższych, jednak wiem, że teraz to już nie ma znaczenia.
Na jego śmierć szykowałam się od trzech lat - odkąd zaczął marnień i siwieć w oczach. Nigdy nie miał zdiagnozowanej żadnej choroby, jak na swój wiek był okazem zdrowia. Zabrała go starość. Jego odejście bolało podwójnie, bo długo nie byłam go pewna. Minęło trochę czasu i wiem... a może po prostu chcę zaakceptować fakt, że odszedł na zawsze. Był moim pierwszym psem. Przed nim były jeszcze inne - jednak to on był "dla mnie", tata przywiózł go gdy miałam 3 latka. Dostał go od jakiś dzieci na budowie, na której pracował. Urodziły im się szczeniaczki i nie miały co z nimi zrobić. To z Tropkiem dorastałam, to on znosił moje wszystkie błędy wychowawcze. Będąc szczeniaczkiem był wożony w wózku dla  lalek, który stał się jego ulubionym legowiskiem. Kochał piłki i były dla niego całym światem. Był ideałem. Żałuję, że nie wykorzystałam jego potencjału nieco wcześniej, gdy jeszcze był na tyle młody - z drugiej strony cieszę się, bo sama byłam dzieckiem i mogłabym mu bardziej zaszkodzić, niż czegoś nauczyć. Kradł Tosi frisbee, uwielbiał je, mimo, że nigdy tak naprawdę z nim nie ćwiczyłam. To z nim bawiłam się w nasze pierwsze, mega amatorskie "agility", w czasach, gdy Tośki nie było w najśmielszych planach. Wychował dwa szczeniaki, kota i królika. Był niezastąpiony w stosunku do innych zwierząt - akceptował je bez problemu, nie narzucał się, czasami tylko bywał lekko zazdrosny. Dałabym wszystko, aby Tosia i Tara zachowywały się choć trochę tak jak on. Wobec ludzi bywał niestety nieufny, jednak w żaden sposób go o to nie obwiniam, bo wiem, czym było spowodowane. Gdy Tropuś był szczeniaczkiem, u mojego taty pracowała pewna niepsiolubna osoba - gdy taty nie było w pobliżu, zachowywał się wobec Tropka w sposób, w jaki nie powinien. Miałam wtedy 3 - 4 latka, a mimo to, nadal pamiętam.
To dzięki Tropkowi pokochałam psy. To dzięki niemu mam Tosię, dzięki niemu jeżdżę na obozy, dzięki niemu wkręciłam się w psi światek na dobre, dzięki niemu jestem właśnie w technikum weterynaryjnym. To właśnie on pokazał mi, jakim cudownym stworzeniem jest pies. Mam łzy w oczach, gdy to piszę... Był wiecznie wesoły, wiecznie szczęśliwy, wiecznie machał ogonkiem. Kochał dzieci, był wobec nich aniołkiem. Żegnaj przyjacielu, obyś za Tęczowym Mostem miał dużo piłek, które tak kochałeś...


Uprzedzając wszelkie pytania, odnośnie tego, czy będzie następny pies - na razie nie. Jest za wcześnie, poza tym mam mało czasu i muszę poświęcić go zwierzakom, które mam. Bardzo mnie potrzebują, szczególnie Tara wyjątkowo mocno przeżyła odejście Tropka... Kiedyś będzie następny pies, ale do tego "kiedyś" jeszcze dużo czasu.

17 komentarzy:

  1. Czytając to, miałam łzy w oczach... Na moich rękach odchodziła świnka morska! Na pewno nie chciałabyś widzieć tego widoku!
    Bardzo mi przykro! :(

    www.meggi-mix.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie mi przykro... :( dziś po raz pierwszy byłam świadkiem tego jak usypiano psa, "na szczęście" nie znałam go, ale mimo wszystko było to coś okropnego...

      Usuń
  2. Również w naszym stadzie przeżyliśmy już straty. Jedyne przemyślenie, jakie mi się nasuwa, to że zwierzęta odchodząc, wolą być same. A to dlatego, że lepiej radzą sobie z tym niż my jesteśmy sobie w stanie poradzić widząc je odhodzące...wiedział, że nie jest sam. Sama piszesz, że miał dobre życie. Po prostu nadszedł jego czas. Być moze to, że nie widziałaś go w ostatniej hwili, było największą przysługą jaką Ci oddał. Jak ktoś trafnie kiedyś powiedział, największą wadą psów jest to, że żyją krótko. On żył przynajmniej szczęśliwie.

    OdpowiedzUsuń
  3. również bardzo mi przykro i nigdy nie wiadomo co w takich sytuacjach napisać . Ale możesz wiedzieć Aśka ,ze zrobiłaś wszystko co w Twojej mocy ! I to wspaniałe ,że tyle osób nie było obojętnych pomogło i wsparło na duchu.
    Ślę teraz dużo mocy - setusowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękujemy <3 może wpadniemy w końcu na jakiś spacerek, żeby Tosia w końcu mogła poznać Setusa!

      Usuń
    2. zapraszamy do Leszna :)

      Usuń
  4. Trzymaj się!
    Wiem, jaki jest to ogromny ból, gdyż sama przeżywałam podobną sytuację.
    Strasznie mi przykro :(

    OdpowiedzUsuń
  5. smutne :( najlepsi przyjaciele odchodzą niespodziewanie. Trzymaj się ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  6. Znam to straszne uczucie kiedy pies się gubi. Mój znalazł się następnego dnia wieczorem kilkanaście kilometrów od domu. To może twój tez się znajdzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze, bardzo w to wątpię i raczej jestem pewna co do tego, że odszedł. To było po prostu widać... :(

      Usuń
  7. trzeba patrzeć na dobre strony...tak na prawdę nie masz 100% pewności że nie żyje ...może jeszcze przyjdzie pewnego dnia i pożyje trochę z tobą ... a jak nie to widać że cie kochał nie chciał byś na to patrzała...nie będę pisała że ci współczuje bo wierze w to ze on jeszcze żyje i za parę dni przyjdzie pod bramę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak w odpowiedzi na komentarz powyżej - to się po prostu czuje.. wiem, że nadszedł jego czas.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. Wszystkim jest nam smutno... Widocznie los tego chciał...

      A tak wogule głupo to tak teraz pisać ale zapraszam cie na mojego bloga pewnie teoche nie trafiłam w moment.

      Usuń
  8. Odejście przyjaciela zawsze jest trudne. Przeżyłam to 2 razy. Okropne.

    OdpowiedzUsuń