środa, 27 września 2017

Koci rezydent

Taki oto kocurek trafił do nas prawie dwa miesiące temu. Dotychczas żył w cieniu i raczej niewiele osób wiedziało, że istnieje, ale skoro jest u nas już tak długo - dlaczego by o nim nie napisać? :)

W pewną sobotę na spacerze z Tosią i psem mojego chłopaka natknęliśmy się na kotka. Było już ciemno - stąd w pierwszej chwili nawet nie wiedzieliśmy, że jest to kot. Bez wahania podchodził do naszych psów, które niekoniecznie miały ochotę się z nim zaprzyjaźniać (szczególnie Tosia). Kociak chodził obok dość ruchliwej ulicy, był naprawdę mały (w ciągu tych dwóch miesięcy strasznie wyrósł), zapchlony i miał nabrzmiały brzuszek. Szybki telefon do mamy, krótka kłótnia i postanowione - bierzemy malucha!
Pierwsze kilka dni spędził w kennelu Tośki. Wzięłam go do weterynarza, został odrobaczony, odpchlony, zbadany. Szybko przybrał na wadze. Z początku był kotem idealnym, w ogóle nie drapał, nie gryzł, pozwalał na wszystko, załatwiał się do kuwety - dopiero z czasem zaczął wychodzić z niego mały diabełek. ;) Cody, bo takim imieniem został ochrzczony kocurek, ma aktualnie około 4-5 miesięcy, uwielbia się bawić i przebywać z człowiekiem, ale jak straci cierpliwość to drapie i gryzie. Daje się miziać do pewnego czasu, potem woli poznawać świat o własnych łapkach. Początkowo miałam nadzieję, że kociak u nas zostanie - ostatnio miałam kota osiem lat temu i niestety przez bardzo krótki czas. Jednak, jak to zwykle bywa, życie szybko zweryfikowało moje zamiary.
Tosia nienawidziła kotów, choć to chyba nieco za duże słowo - po prostu nie pałała do nich bezwzględną miłością. Tego kocurka zaakceptowała, aczkolwiek bez wzajemności. Tak, Cody nie akceptuje Tosi. Naskakuje na nią, a ona jest zbulwersowana do tego stopnia, że ucieka i chowa się gdzieś na dłuższą chwilę. Mogłabym próbować go tego oduczyć, ale widzę, jaka obecność kota jest dla Tosi stresująca, nawet takiego, który by ją tolerował. Decyzja zapadła, kotek nie zostaje z nami - po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że ja sama do kotów nie za bardzo się nadaję. Ale co dalej? Oddać do schroniska? Nie miałam serca, traktowałam to raczej jako opcję ostateczną. Napisałam do trzech schronisk. W naszym Krobskim nie ma kociarni (jest to bardziej niewielkie przytulisko), także je skreśliłam na samym początku, choć nie ukrywam - pani ze schroniska, a także moja gmina starała się bardzo pomóc w znalezieniu domu dla Codiego. Kolejne dwa schroniska odmówiły przyjęcia kotka, ze względu na zbyt dużą ilość kotów.
Zaczęło się szukanie domu na własną rękę. Warunków miałam (i nadal mam) kilka - domek niewychodzący (albo wychodzący pod kontrolą człowieka, tak jak Cody żyje aktualnie), podpisanie umowy adopcyjnej i wykastrowanie kocurka w późniejszym okresie. No i potencjalny właściciel musiał mieć jakąkolwiek wiedzę na temat opieki nad kotem. Było kilku chętnych. Rezygnowali, gdy dowiadywali się o obowiązku kastracji (choć w mojej gminie wykonują ją za darmo dla znalezionych lub adoptowanych zwierząt, więc nie rozumiem w czym problem) albo to ja rezygnowałam z nich. Póki co mam jednego chętnego, wkrótce ma zostać przeprowadzona u niego wizyta przedadopcyjna, czas pokaże, co z tego wyjdzie. Szczerze liczę na to, że w końcu znajdzie swojego człowieka. Trzymajcie kciuki za Codisia!

3 komentarze:

  1. Cody piękny kot! Szczerze...to nawet wole koty od psów xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny kotek. Z nami też od jakiegoś czasu mieszka kicia. U nas nie było problemu z akceptacją zwierzaków, wręcz przeciwnie - bardzo się polubiły, śpią razem i razem się bawią.
    Mam nadzieję, że Cody znajdzie wspaniały domek i będzie miał świetną przyszłość :D Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że zwierzaki jeszcze by się dogadały, ale absolutnie szanuję Waszą decyzję. Powodzenia dla malucha, diabełek z niego <3

    OdpowiedzUsuń